Czy gospodarcza potęga Europy odchodzi w niepamięć?
Każda osoba zainteresowana mniej lub bardziej gospodarką światową zauważy zapewne pewien trend, któremu poświęcam ten wpis. Znaczenie Starego Kontynentu na gospodarczej mapie świata coraz bardziej maleje. Na początku XXI wieku, czterdzieści jeden europejskich firm znajdowało się wśród stu największych światowych przedsiębiorstw. Dziś ta liczba wynosi zaledwie piętnaście. Podobna tendencja ma miejsce w udziale europejskiego PKB na świecie, czy w udziale europejskiego rynku akcji w światowej kapitalizacji.
Jakie są przyczyny takiego stanu rzeczy? Dlaczego, podczas gdy świat się rozwija, pojawiają się nowe technologie i innowacje, Europa zapadła w zimowy sen, który trwa już ponad dekadę? Zacznijmy nasze rozważania od gospodarczej analizy wydarzeń na Starym Kontynencie. Warto przecież wspomnieć, że w dekadzie 2010-2020 Strefa Euro znalazła się w ogonie świata pod względem gospodarczego wzrostu.
Udział Europy w światowym PKB i kapitalizacji światowych giełd
PKB Unii Europejskiej, wliczając gospodarkę szwajcarską oraz norweską przed kryzysem finansowym wynosiło około 35% światowego. Jednak podczas kolejnych dekady, gdy pozostałe kontynenty rozwijały się coraz szybciej, kraje Strefy Euro mierzyły się z kryzysem zadłużenia oraz innymi problemami, które za chwilę szerzej poruszymy. Pomimo tego, że obecnie na rynkach finansowych zauważamy coraz większy rozjazd pomiędzy ekonomią realną a finansową, to w europejskim przypadku korelacja pomiędzy udziałem w tworzeniu światowego PKB oraz jej udziału w światowej kapitalizacji giełdowej jest na dosyć wysokim poziomie. Powyższy wykres nie może dziwić, jeżeli dokładnie przyjrzymy się krajom, od których zależy siła europejskiej gospodarki.
Jak rozwijały się gospodarka Włoch i Nowej Zelandii od 2000 roku.
Nie tylko Włochy wciąż nie osiągnęły wartości PKB z 2008 roku. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku Hiszpanii, nie wspominając nawet o Grecji. Pomimo tego, że w tym czasie kraje pokroju Niemiec, Austrii, czy Finlandii potrafią się rozwijać, to wzrost ten w porównaniu z innymi światowymi potęgami jest dosyć mizerny. Dlaczego tak się dzieje? Jakie są przyczyny gospodarczego marazmu na Starym Kontynencie? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy wrócić do początku XXI wieku, czyli wprowadzenia do obiegu wspólnej waluty – euro.
W ten sposób kraje, które do wspólnej strefy walutowej przystąpiły, zrzekły się suwerenności własnej polityki monetarnej na rzecz Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie. Nawet twórcy tej idei zwracali uwagę na spory problem. Mianowicie bardzo trudno jest rozdzielić politykę fiskalną od monetarnej. Jak ustalić jedną stopę procentową dla kilkunastu krajów zróżnicowanych pod wieloma względami? Po pierwsze w mojej opinii stopa procentowa, czyli najważniejsza cena w gospodarkach powinna być ustalana na rynkowych zasadach, jednak o takim rozwiązaniu można tylko pomarzyć.
Z założenia banki centralne obniżają stopy procentowe, gdy doświadczamy spowolnienia gospodarczego, a podnoszą, gdy gospodarka zaczyna się przegrzewać. Jednak jak w przypadku Strefy Euro ma zareagować bank centralny, jeśli gospodarki jednych krajów się przegrzewają, a innych nie mogą wyjść ze stagnacji? Stopy procentowe przez EBC będą ustalane pod państwa mniejsze, jak np. Łotwa, Litwa, Słowacja, czy może pod kraje, które na arenie międzynarodowe mają najwięcej do powiedzenia jak Francja, czy Niemcy? Rzućmy przy okazji okiem na efekty wyrównania się kosztu długu dla europejskich gospodarek wraz z początkiem Strefy Euro.
Rentowność 10 letnich obligacji skarbowych dla europejskich gospodarek od 1993 roku
Przed wejściem w życie Strefy Euro, kraje jak Włochy, czy Hiszpania musiały płacić wyższe odsetki od emitowanych przez nie obligacji skarbowych niż Francja, czy Niemcy. Było to oczywiście spowodowane ryzykiem walutowym, inflacji, czy bankructwa. Wraz z przyjęciem wspólnej waluty oraz będąc pod nadzorem jednego banku centralnego, rentowność 10-letnich obligacji krajów południa zrównała się z tą niemiecką, czy francuska. W ten sposób kraje jak Hiszpania, czy Grecja otrzymały niemiecką kartę kredytową. Normalnie, gdy młody chłopak bez aktywów z pracą na zlecenie poprosi o kredyt w banku, to jeśli go dostanie, to z wysokim oprocentowaniem. Jednak jeśli poprosi ojca, który jest milionerem, aby wziął kredyt na potrzebne dla niego rzeczy, to oprocentowanie kredytu drastycznie spadnie. Taki sam mechanizm zadziałał w Strefie Euro. Jak skończyła się ta niezdrowa polityka monetarna, pamięta chyba większość z nas. Gdyby nie ratowanie pomysłu Strefy Euro za pomocą rozpoczętego przez EBC skupu aktywów, czyli cytując Draghiego z 2012 roku „zrobienia wszystkiego, co w naszej mocy, aby ocalić wspólną walutę”, dziś projekt pt. „euro” mógłby być tylko historią. Konsekwencją unii walutowej, było również zaburzenie bilansu wymiany handlowej, które w dużej mierze przyczyniło się do kryzysu w Strefie.
Możesz zauważyć, że wspólna waluta nie służy bilansowi wymiany handlowej wszystkim krajom, które ją zaadoptowały. Jest to naturalne zjawisko, gdyż bez unii walutowej, waluty krajów jak np. Niemcy, Holandia, czy Austria byłyby dużo silniejsze niż waluty krajów tzw. Południa. W normalnych warunkach waluta kraju, który przeżywa gorszy okres gospodarczy, osłabiłaby się, co pozytywnie wpłynęłoby na eksport. W obecnym przypadku takie mechanizmy nie mają miejsca, a w ten sposób niektóre państwa mogą cieszyć się nadwyżką handlową, podczas gdy inne doświadczają chronicznego deficytu wymiany handlowej.
Wracając do kryzysu zadłużenia, euro udało się ocalić, a koszt długu „krajów Południa” wrócił do normy. Oczywiście nie było to wywołane naturalnymi rynkowymi mechanizmami, tylko wkroczeniem do gry EBC, który dysponuje nieograniczoną możliwością skupu obligacji z rynku. Na dziś posiada on blisko 45% obligacji skarbowych krajów Strefy Euro. W taki sposób inwestorzy muszą często płacić za możliwość zakupu papieru dłużnego emitowanego przez europejskie rządy. Nie tyczy się to tylko europejskich gigantów, ale również bankrutów jak np. Grecja, której 5-letnia obligacja skarbowa cieszy się w pewnym momencie negatywną rentownością. Jeszcze w 2012 roku, gdy inwestorzy nie przewidywali, że EBC pójdzie japońską drogą, rentowność 10-letniej greckiej obligacji wynosiła ponad 30%. W taki sposób europejska gospodarka wyszła z kryzysu zadłużenia z jeszcze większą ilością długu. Nie może zatem dziwić coraz to wyższy wskaźnik relacji długu do PKB. Deficyty budżetowe dla wielu krajów, to normalka, a wzrost gospodarczy mierzony za pomocą PKB stoi w miejscu.
Relacja długu do PKB na koniec pierwszego kwartału 2021 dla poszczególnych krajów
Obecnie wskaźnik długu publicznego do PKB w Strefie Euro wynosi już 100,5%. Wiele ekonomistów wykazało, że przekroczenie pewnego progu zadłużenia negatywnie wpływa na wzrost gospodarczy kraju. Dla każdego typu gospodarki próg ten będzie inny. Bez wątpienia jednak można stwierdzić, że większość krajów Strefy Euro już go przekroczyła. Ponadto działania EBC, które sprawiają, że koszt obsługi długu jest niski jak nigdy wcześniej, generują wpadanie w tzw. „pułapkę długu”. Politycy nie potrafią oprzeć się pokusie, aby przy tak niskich stopach procentowych zadowolić wyborców projektami finansowanymi długiem. Najczęściej takie działania prowadzą do coraz większej masy źle alokowanego kapitału, ograniczonych zasobów w gospodarce, wypierania inicjatyw prywatnych, a zarazem do wielu zaburzeń gospodarczych, które przyczyniają się do mizernego wzrostu gospodarczego.
Ciekawa korelacja występuje również pomiędzy stopami procentowymi, które w Strefie Euro już od kilku lat oscylują wokół zerowo-negatywnych wartości, a gospodarczym wzrostem.
Korelacja pomiędzy realną zmianą PKB, a stopami procentowymi
Zaniżanie stóp procentowych prowadzi zazwyczaj do mizernego wzrostu gospodarczego. Dlaczego tak się dzieje? Przy sztucznie niskich stopach procentowych dochodzi do wielu nietrafionych inwestycji oraz wspomnianej błędnej alokacji kapitału i zasobów. Promowana jest konsumpcja kosztem akumulacji kapitału. Zwiększa się udział kredytów udzielanych w celach nieproduktywnych, a przy okazji gospodarka popada we wspomnianą pułapkę zadłużenia.
Utrzymywane są firmy tzw. „zombie”, których zysk operacyjny nie wystarcza do pokrycia kosztu odsetek. W normalnych warunkach te nieproduktywne firmy zwolniłyby zasoby dla potencjalnie bardziej efektywnych przedsięwzięć. Obecnie nie ma to sensu. Mamy również do czynienia z pułapką płynności, gdzie w stagnacyjnej gospodarce pomimo niskich kosztów kredytu, przedsiębiorcy nie są w stanie znaleźć rentownych inwestycji, a bankom często wręcz nie opłaca się kredytu udzielać. Zerowe stopy procentowe, zerowa inflacja, marny wzrost gospodarczy. Tak w skrócie wyglądała ostatnia dekada w Strefie Euro.
Po strukturalnych przyczynach bardzo wolnego wzrostu europejskiej gospodarki warto wspomnieć również o problemie demografii. Po pierwsze od 2012 roku kraje należące do Unii Europejskiego odnotowują ujemny przyrost naturalny. Jedynie imigracja sprawia, że ludność UE się nie kurczy. Im mniej ludzi pracujących będzie musiało utrzymać więcej ludzi niepracujących, tym trudniej będzie gospodarkom się rozwijać. To ludzie w wieku 30-40 lat są statystycznie najbardziej produktywni, najwięcej inwestują, ryzykują i to na nich zazwyczaj opiera się gospodarczy wzrost. Społeczeństwu starzejącemu się jest dużo ciężej się rozwijać niż temu ze zdrową piramidą wieku.
Estymowana kontrybucja w mln osób do globalnej klasy średniej w latach 2020 – 2030
Nic nie wskazuje na to, że ta demograficzna sytuacja w Europie ulegnie szybkiej poprawie. Według prognoz Europa będzie jedynym kontynentem, gdzie w najbliższej dekadzie klasa średnia ulegnie redukcji. Zdecydowanie inaczej sytuacja wygląda w krajach takich jak Chiny czy Indie.
Gdzie w tym wszystkim są europejskie korporacje?
Po ogólnej analizie sytuacji gospodarczej warto zastanowić się również, dlaczego europejscy potentaci zostają daleko w tyle za konkurentami z innych kontynentów. Największe i najgłośniejsze firmy, to w ostatniej dekadzie głównie zasługa USA i Chin. Apple, Tesla, Netflix, Amazon, Nvidia, Alibaba, Tencent. Dlaczego tak ciężko wymienić jakąkolwiek firmę, która powstała w Europie?
Skąd pochodzi 100 największych spółek patrząc po kapitalizacji giełdowej?
Na początku dekady 41 firm europejskich należało do zaszczytnego grona Top 100 największych światowych przedsiębiorstw. Dziś ta wartość wynosi zaledwie 15. Na znaczeniu zyskały Stany Zjednoczone i Chiny, a w Europie wielkie przedsiębiorstwa grają coraz mniejszą rolę. Warto współczuć inwestorom, którzy przez ostatnie dwie dekady inwestowali swoje środki w szeroki europejski indeks Stoxx Europe 600, a nie w amerykański S&P500.
SP500 (żółty kolor) vs Stoxx Europe 600 (niebieski kolor)
Skumulowana stopa procentowa równa 270% w porównaniu z 60% to dla inwestora ogromna różnica. Również w tym okresie wartość stu największych europejskich firm wzrosła z 4,6 biliona dolarów do 8,9 biliona dolarów. W porównaniu z firmami amerykańskim to jednak wzrost ten jest bardzo mizerny. Dwadzieścia lat temu sto największych przedsiębiorstw amerykańskich było warte 7,4 biliona dolarów, a dziś to około 26 biliona dolarów.
Dlaczego zatem w Europie nie tworzą się największe przedsiębiorstwa, a te, które istnieją, nie rozwijają się w takim tempie jak konkurencja? Pierwszym spostrzeżeniem byłby fakt, że europejskie indeksy składają się w dużej mierze ze spółek „value”, które były modne kilkanaście lat temu. Mam tu na myśli sektor telekomunikacyjny, bankowy lub inne branże, które nie zaliczają się do najszybciej rozwijających, jak technologia, czy e-commerce, które to królują w USA, czy Chinach. Najłatwiej byłoby stwierdzić, że Dolina Krzemowa oraz chińscy inżynierowie zostawili daleko z tyłu europejskich konkurentów, a potentaci ze Starego Kontynentu zostali daleko za światowym trendem, zajmując się produkcją starych, dóbr i usług, które obecnie nie są dziś „sexy”. Naturalnym byłoby też spostrzeżenie, że jeżeli w Europie nie tworzą się wielkie firmy, to może jest to zasługa silnego prawa antymonopolowego oraz większej konkurencji na rynku, która utrudnia szybki wzrost i akumulację kapitału przez potencjalnych gigantów.
Koncentracja na rynku dobra (manufacturing) vs usługi (non-manufacturing) Stany Zjednoczone (czerwony kolor) vs Unia Europejska (niebieski kolor)
Możesz dostrzec, że na amerykańskim rynku występuje dużo większa koncentracja niż na europejskim. O ile w produkcji dóbr mamy często do czynienia z zagraniczną konkurencją, to również w przypadku sektora usług koncentracja na rynku amerykańskim jest na dużo wyższym poziomie.
Marża zysku brutto dla amerykańskich przedsiębiorstw (zielony kolor), europejskich firm (pomarańczowy kolor) oraz europejskich firm ważonych według sektorów amerykańskiej gospodarki (niebieski kolor)
Możesz zauważyć, że rosnąca koncentracja na rynku przekłada się na rosnące marże zysku. Amerykańskie firmy cieszą się wyższymi marżami, gdyż operują w bardziej rentownych sektorach niż europejscy giganci. Niebieska linia z trójkątami przedstawiająca marże europejskich przedsiębiorstw, używając wag sektorowych amerykańskiej gospodarki jest daleko w tyle za zieloną.
Oczywiście większa koncentracja na rynku, a zarazem marże prowadzą do szybszej akumulacji kapitału, większych wydatków na Badania i Rozwój, a przy okazji do większego wykupowania mniejszych firm z rynku, czyli dalszej oligopolizacji gospodarki. Jeszcze żaden ekonomista nie udowodnił, że konkurencja, która większa jest na europejskim rynku, negatywnie wpływa na pracownika, konsumenta, czy rozwój gospodarczy. Jedynym problemem konkurencji jest to, że firmy walczące o klienta mają dużo mniej środków na dalszy, innowacyjny rozwój.
Zazwyczaj pomiędzy rynkową koncentracją a ilością regulacji w gospodarce jest bardzo duża korelacja. Na wolnym rynku naprawdę ciężko jest o zawyżanie cen przez oligopolistów. Wtedy zawsze może pojawić się kolejny przedsiębiorca oferujący dany produkt w niższej cenie. Problemem mogą okazać się wysokie bariery wejścia, czyli właśnie spora ilość regulacji, licencji, koncesji, które zazwyczaj promują największe firmy w danej branży kosztem nowej potencjalnej konkurencji oraz konsumenta.
Ilość regulacji w krajach UE (zielone kropki) vs w USA (pomarańczowa linia)
O ile większości Unia Europejska kojarzy się ze zbiurokratyzowanymi strukturami, gdzie żyje się z tworzenia nowych regulacji, czy przepisów, to w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi kwestia ta, nie wygląda aż tak tragicznie. Właśnie na Starym Kontynencie przez ostatnie 20 lat liczba regulacji utrudniających prowadzenie biznesu stale spadała. Obecnie już większość krajów UE może cieszyć się mniejszą ilością regulacji niż ma to miejsce w Stanach Zjednoczonych. Niestety do tych krajów nie zalicza się Polska. Według rankingu TMF Group „Global Business Complexity Index 2021” nasz kraj jest na drugim miejscu w Europie, gdzie najtrudniej prowadzi się biznes.
Tendencję spadku regulacji w europejskiej gospodarce w porównaniu z USA można uargumentować „równowagą Nasha”. Amerykański regulator tworząc nowe przepisy, wie, że to on będzie je egzekwował. Inaczej sytuacja może wyglądać wśród krajów Unii Europejskich. Kraje mniejsze, jak np. Litwa, czy Finlandia są świadome, że jeśli poprą jakąś regulację, to możliwe, że odbije się ona im czkawką, gdyż to nie one będą ją egzekwować, tylko europejskie gremium, gdzie Niemcy i Francja mają najwięcej do powiedzenia. Ciekawym przykładem deregulacji danego sektora i jego wpływu na realną gospodarkę jest francuski sektor telekomunikacyjny.
Cena względna usług telekomunikacyjnych we Francji.
Możesz zastanawiać się, co wydarzyło się w 2011 roku, że ceny w tym sektorze spadły o 40%. Mianowicie regulator po kilku latach wpuścił w końcu na rynek francuski czwartą firmę. Przykładowy miesięczny pakiet dla konsumenta wynosił w zoligopilozownaym sektorze 40 euro. Nowa firma, wchodząc na rynek, zaproponowała konsumentom taką samą usługę w cenie 20 euro. W taki sposób stary układ na rynku upadł, a konsumenci mogli cieszyć się niższą ceną takiego samego dobra.
Wolnorynkowa konkurencja, niskie bariery wejścia, czy mała, konieczna ilość regulacji jest kluczem do prawidłowego funkcjonowania gospodarki. Jednak implikuje to niższe marże zysku, a zarazem mniej wydatków inwestycyjnych. Z drugiej strony większa koncentracja na rynku i wyższe bariery wejścia promują największe firmy, które dużo łatwiej mogą się rozwijać. W końcu każdy przedsiębiorca marzy o tym, aby jego firma została monopolistą. Sam Warren Buffett stwierdził, że uwielbia inwestować w firmy z potencjałem oligopolistycznym. Amerykański model gospodarki, gdzie największe firmy wydają blisko 4 miliardy dolarów rocznie na „lobbing” (w Unii Europejskiej są to około 2 miliardy dolarów), który ma głównie na celu wprowadzenie większej ilości regulacji, utrudnień dla małych i średnich konkurentów na danym rynku jest korzystny dla tych firm, ich marż oraz akcjonariuszy. Sytuacja wygląda inaczej w przypadku konsumentów, innowacyjnych małych konkurentów czy pracowników. Jak widzisz zależność pomiędzy wzrostem regulacji, a pojawieniem się nowych firm w branży jest dosyć prosta.
Wzrost regulacji, a pojawianie się nowych firm na rynku w Stanach Zjednoczonych (1975–2015)
Oczywiście to, że w Unii Europejskiej jest mniej regulacji, czy wydaje się mniej środków na tzw. „lobbing”, nie świadczy o tym, że jest wspaniale. Z każdym rokiem nowych przepisów, dyrektyw, regulacji pojawia się coraz więcej. W końcu z tego żyją europejscy biurokraci. O regulacjach można pomyśleć w stylu Frederica Bastiata, czyli patrząc nie tylko na to, co widać, ale również na to, czego nie widać. Dużo łatwiej jest dostrzec regulację niż firmę, która w jej wyniku nie powstała. W przypadku zbiurokratyzowanej gospodarki możemy tylko gdybać na temat tego, ile świetnych nowych, innowacyjnych firm nie powstało, albo zostało wyprzedzonych przez konkurencję z kraju, gdzie biznes jest dużo łatwiej założyć.
W takim razie może to wysokie podatki sprawiają, że europejskie firmy nie stają się światowymi potentatami, gdyż oddając zarobione środki w ręce rządzących, nie są w stanie zakumulować kapitału. Podatek od korporacji wynosi średnio w krajach UE 21,7%, czyli mniej niż światowa średnia – 23,9%. Zatem jak to możliwe, że ze 142 spółek wartych ponad 100 miliardów dolarów, 43 z nich powstały od zera w ostatnich pięciu dekadach, a tylko jedna z nich w Europie?! Skąd bierze się ten marazm i zastój europejskiej innowacyjności i przedsiębiorczości, jeśli nawet podatek od korporacji jest niższy niż światowa średnia. W tym przypadku uwagę zwróciłbym na opodatkowanie nie korporacji, a pracy, które jest w Unii Europejskiej na bardzo wysokim poziomie. W takim przypadku bardzo ciężko jest klasie średniej zgromadzić kapitał konieczny do rozpoczęcia własnego biznesu. W Szwecji gdzie opodatkowanie pracy jest na jednym z wyższych w Europie zaledwie jedna z pięćdziesięciu największych firm powstała po 1970 roku. O ile osobom bogatym i firmom łatwo jest opodatkowania uniknąć, to tego samego nie można powiedzieć o osobach, które chcą kapitał akumulować od zera. Wysokie opodatkowanie pracy, a zarazem utrudniona akumulacja kapitału prowadzą do gospodarczej stagnacji, z którą mierzy się większość krajów europejskich.
Kolejną barierą do powstawania wielkich światowych korporacji może być spora różnica pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi. Mam tu na myśli rozmiar rynku. Można przecież stwierdzić, że w UE mieszka 446 mln ludzi, a w Stanach Zjednoczonych 330 mln ludzi. Jednak USA to jeden kraj z tym samym systemem prawnym, kulturą, językiem, tradycjami, czy zwyczajami. Tego samego nie można powiedzieć o krajach tworzących Unię Europejską. W tym przypadku występuje zróżnicowanie pod naprawdę wieloma względami, a przedsiębiorcy mając na myśli rodzimy rynek, skupiają się na tym krajowym, z którym od lat są zaznajomieni, a nie na tym europejskim. Prowadzi to oczywiście do większego rozdrobnienia konkurencji na europejskim rynku, mniejszej możliwości wykorzystania tzw. „ekonomii skali”, a przy okazji do mniejszego potencjału tworzenia się światowych, ogromnych przedsiębiorstw.
Warto również wspomnieć, że europejski rynek kapitałowy jest dużo mniej chłonny niż ten amerykański. Po pierwsze kapitalizacja europejskiego rynku akcji nie wynosi nawet 20% światowego, podczas gdy amerykańska giełda odpowiada za około 50%. Po drugie, o ile w USA mamy do czynienia z dwoma nowojorskimi giełdami (NYSE oraz NASDAQ), to rynek europejski jest dużo bardziej rozdrobiony (EuroNext, Nordycki Nasdaq, giełda londyńska, niemiecka, szwajcarska). Niewątpliwie na europejskim rynku jest dużo ciężej zgromadzić kapitał na innowacyjne, technologiczne przedsięwzięcia niż ma to miejsce w Stanach Zjednoczonych.
Podsumowanie
Wspólna waluta wprowadziła pewne zaburzenia ekonomiczne. W okresie kryzysu Strefy Euro przekonaliśmy się, że niewykonalne jest, aby kraje Południa (Włochy, Grecja, Hiszpania) oraz Północy (Niemcy, Holandia, Finlandia) miały tak samo silną walutę oraz taką samą stopę procentową. Waluta krajów bardziej zadłużonych, z deficytem budżetowym i deficytem wymiany handlowej nie jest w stanie zdewaluować się względem krajów z silniejszą pozycją gospodarczą. Kryzys wywołany ekspansją monetarną oraz sztucznie niskimi stopami procentowymi leczony był jeszcze bardziej ekspansywną polityką monetarną. Nie chcę myśleć, jak ten keynesowski eksperyment się zakończy.
Spadek roli europejskich korporacji na światowej mapie to przede wszystkim skutek gospodarczego marazmu, z jakim mierzy się Strefa Euro. Silniejsze prawo antymonopolowe, mniejsza ilość regulacji, mniejsze wydatki na „lobbing”, a zarazem mniejsza koncentracja na rynku niż ma to miejsce w Stanach Zjednoczonych. Wszystko wpływa negatywnie na marże firm, jak i wydatki inwestycyjne. Większe rozdrobnienie firm wywołane jest również tym, że dla przedsiębiorcy lokalny rynek to nie rynek europejski, lecz krajowy. Dużo łatwiej firmie z Florydy otwierać swoje filie w Kalifornii niż spółce z Włoch w Finlandii. Mniej chłonny rynek kapitałowy, a przy okazji pozostanie z tyłu względem Chin, czy USA jeśli chodzi o najnowsze technologie, innowacyjność, czy sektor e-commerce sprawiło, że udział spółek europejskich wśród światowych gigantów cały czas maleje.
Skład Fortune 500 według siedziby spółki
Nieuniknionym jest według mnie również malejąca rola USA na rzecz Chin oraz krajów azjatyckich. Schyłek europejskiej potęgi nastąpił około 15 lat temu, kiedy nastąpi w przypadku USA? Chińskie spółki są najbardziej liczne wśród 500 firm z największymi rocznymi przychodami. Trend wzrostowy znaczenia gospodarek chińskiej, czy indyjskiej kosztem amerykańskiej oraz europejskiej jest nieunikniony.
Do zarobienia,
Bartosz Baran
Materiały DNA Rynków, w szczególności aktualizacje Strategii DNA Rynków, Analizy spółek oraz Analizy sektorów są jedynie materiałem informacyjno-edukacyjnym dla użytku odbiorcy. Materiał ten nie powinien być w szczególności rozumiany jako rekomendacja inwestycyjna w rozumieniu przepisów „Rozporządzenia Delegowanego Komisji (UE) nr 2016/958 z dnia 9 marca 2016 r. uzupełniającego rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) nr 596/2014 w odniesieniu do regulacyjnych standardów technicznych dotyczących środków technicznych do celów obiektywnej prezentacji rekomendacji inwestycyjnych lub innych informacji rekomendujących lub sugerujących strategię inwestycyjną oraz ujawniania interesów partykularnych lub wskazań konfliktów interesów”. Skorzystanie z materiału jako podstawy lub przesłanki do podjęcia decyzji inwestycyjnej następuje wyłącznie na ryzyko osoby, która taką decyzję podejmuje. Autorzy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za takie decyzje inwestycyjne. Wszystkie opinie i prognozy przedstawione w tym opracowaniu są wyrazem najlepszej wiedzy i osobistych poglądów autora na moment publikacji i mogą ulec zmianie w późniejszym okresie.